(z perspektywy Edwarda)
Od ośmiu godzin byłem najszczęśliwszą osobą na świecie. Powszechnie wiadomo, by być szczęśliwym, trzeba porzucić wszystkie koszmarne mary, które mogą stawać na drodze do zadowolenia, a cieszyć się tym co się ma przy sobie. Tak więc przez te kilka godzin zapomniałem, że jestem wampirem a dziewczyna wtulona w moje ramiona- człowiekiem. Że nie mam prawa pałać do niej tym rodzajem uczuć. Że wręcz powinienem odtrącać ją od siebie, utrzymywać jak najdalej dla jej bezpieczeństwa. Ale zamiast tego przytuliłem ją jeszcze bliżej siebie, by poczuć to ciepło tuż przy sobie. By poczuć się bardziej ludzkim.
Chłonąłem wszystkie dostępne wrażenia. Aksamitność jej skóry. Miękkość jej włosów. Zapach truskawkowego szamponu. Próbowałem jedynie nie skupiać się na zapachu jej skóry. Chciałem czuć się jak najbardziej ludzki jak to tylko możliwe. A żądza krwi, którą starałem się utrzymać w ryzach niestety w tym nie pomagała.
Bella w tym czasie najwyraźniej się budziła. Poruszyła się, zaczęła inaczej oddychać. Pogłaskałem ją po włosach, pragnąc tego najbardziej na świecie. Robiłem to zapewne po raz ostatni. Jeszcze na moment, wyczuwając moją pieszczotę, przytuliła się do mnie z ufnością małego dziecka. Tak bardzo chciałem zatrzymać ten czas.
W końcu jednak rozbudziła się już na amen i zdawszy sobie sprawę, że leży w ramionach faceta, którego niedawno poznała zakotłowała się w pościeli i odsunęła się na drugi koniec łóżka. Nie ruszałem się, żeby jej nie wystraszyć. Wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi czekoladowymi oczami zapewne próbując ogarnąć jakoś całą tą sytuację.
- Dzień dobry- odezwałem się jako pierwszy.
- Dobry- odpowiedziała schrypniętym głosem. Odchrząknęła.- Chyba powinnam pójść do łazienki.
Z racji, że łóżko stało przy ścianie, a Bella leżała od tamtej strony, musiała wstać i nade mną przejść.Prześlizgnęła się, oczywiście prawie się wywracając. Uśmiechnąłem się. Byłoby ciekawie gdyby spadła na mnie. Chociaż nie dla niej.
Uśmiech zszedł z mojej twarzy. Znowu powróciły moje koszmary. Dziś jest dzień w którym trzeba stanąć twarzą z problemem. Te ostatnie nocne chwile szczęścia były jednocześnie piękne i koszmarne. Piękne było to, że doznałem tak cudownego uczucia, ale koszmarem okazała się świadomość co stracę chcą zachować Bellę bezpieczną.
Podniosłem się z tą przykrą świadomością. Omijając wzrokiem lustro ubrałem się w pierwsze lepsze dżinsy i sweter. Zszedłem na dół. Emily nie było. Zdążyłem już zauważyć obecność Gabriela w okolicy. Reszta też wiedziała, więc nie obawialiśmy się, że Emi nie wraca. Na pewno mieli sobie wiele do ehkm... powiedzenia.
Poczułem przypływ zazdrości. Oni byli szczęśliwie zakochani, a mi nie było to pisane. Bardzo możliwe, że sobie na to zasłużyłem. Przez moje zbrodnie z przeszłości.
Alice z Bellą zeszły na dół i dołączyły do mnie przy stole. Natychmiast pojawiła się Esme.
- Masz ochotę na śniadanie, Bello?- Esme starała się, żeby Bella czuła się jak najbardziej komfortowo. Bynajmniej nie wychodziło jej to. Nie lubiła być w centrum uwagi.
- A wy nie jecie?- spytała rozglądając się po nienagannie czystej kuchni, po której nie było widać żadnego śladu używania.
- Już zjedliśmy.- odpowiedziała Esme, co nie było kłamstwem, bo z samego rana wyruszyli na łowy..- Przygotuję Ci może kanapki.
Ze swojego gabinetu wyszedł Carlisle. Od dawna chciał poznać Bellę.
- Miło mi w końcu zobaczyć Cię na żywo, Bello.
Bella odsunęła krzesło kawałek i uścisnęła wyciągnięta dłoń Carlisle'a. Byłem ciekawy dlaczego nie wzdryga się wyczuwając chłód jego dłoni. Na pewno to wyczuwała. Może się przyzwyczaiła i już jej to nie przeszkadza.
Potrząsnąłem głową chcąc wyrzucić swoje urojone marzenia z głowy. To byłoby niedopuszczalne.
- Mi też jest miło.
Carlisle usiadł po mojej prawej stronie- U szczytu stołu. Obserwując Belle wziął głęboki oddech i zwrócił się do mnie z wyrozumieniem na twarzy. Mianowicie wczoraj zwierzyłem się mu z mojego uzależnienia nie tylko osobą Belli, ale zapachem jej krwi. W umyśle Carlisle'a wyczytałem jakie z kolei na nim ona zrobiła wrażenie. Było to niemalże nic w porównaniu do mojej żądzy.
- Chyba musimy poważnie porozmawiać.- Carlisle skrzyżował dłonie na stole.
Nikt się nie odezwał. Słychać było tylko krzątającą się Esme, ale wiedziałem, że jej myśli są skupione na rozmowie toczącej się przy stole.
- Myślałam, że będę rozmawiała z Edwardem.- Bella spojrzała na mnie niepewnie.
Zwróciłem się z niemym pytaniem do Carlisle'a.
Dasz radę?, zabrzmiało mi w głowie. Skinąłem nieznacznie głową.
- Chodź, Bello, przejdziemy się.
Podniosłem się z krzesła, a Bella poszła w moje ślady. Odwróciłem się by spojrzeć na członków rodziny i mój wzrok zatrzymał się na nietkniętym talerzu z kanapkami.
(Bella)
Zaszliśmy już chyba z kilometr w głąb lasu. Szłam nieco z tyłu widząc jedynie kawałek profilu Edwarda. Szczękę miał zaciśniętą a dłonie zwinięte w pięści. W końcu odważyłam się odezwać:
- To miał być spacer, a nie wycieczka. Mieliśmy porozmawiać.
Powolnym ruchem odwrócił się w moją stronę, a kiedy ujrzałam jego twarz w pełni zaschło mi w gardle. Starał się ukryć swoje emocje, ale jego oczy wyrażały wszystko co czuł. Było tam tyle bólu i smutku, że pragnęłam do niego podbiec i ukoić te cierpienia.
- Chciałbym móc powiedzieć, że żałuje, że tu przyjechałaś. Ze względu na niebezpieczeństwo.- Zamilkł i spojrzał mi w oczy.- Ale nie mogę, bo od kiedy jesteś wszystko jest inne. Lepsze- dodał i zwiesił ramiona.
Patrzył na mnie tak błagalnym wzrokiem jakby prosił o przebaczenie popełnienia jakiegoś okropnego czynu. Nie wiem, co miałabym mu wybaczyć, ale nie zastanawiałabym się ani sekundy. A biorąc pod uwagę tyle co dla mnie zrobił byłam jego ogromną dłużniczką. I ta wczorajsza noc... to poczucie bezpieczeństwa, które wtedy było tak namacalne, takie cudowne.
Zbliżyłam się do niego o rok; o dwa, pragnąc powiedzieć coś wzniosłego wartego tej chwili. Ale zamiast tego zadzwoniła moja komórka.
Ogromnie zła, że przerwano mi w takim momencie, wysupłała ją z odmętów kieszeni i odebrałam.
- Bella?- zabrzmiał w moim uchu głos Charliego.- Jesteś zajęta?
Tak bardzo chciałam krzyknąć: "Tak, i to cholernie" i się rozłączyć, ale zamiast tego wzięłam głęboki oddech.
- O co chodzi?
- Przepraszam, że dopiero teraz Ci o tym mówię, miałem to zrobić wcześniej- Charlie był nadzwyczajnie podekscytowany- ale kompletnie zapomniałem.- Zamilknął by odetchnąć, bo cały czas trajkotał jak kataryna i mało się nie zapowietrzył.
- Chodzi o to, że dziś są urodziny Billego Blacka, no wiesz, ojca Jacoba, od którego odkupiłem twoją furgonetkę. Obiecałem mu, że przyjdziesz ze mną. Dałabyś rade?
Nie dało się nie zauważyć, że Charliemu na tym zależało. Niestety nie mogłabym go porzucić na rzecz Edwarda, choć perspektywa była kusząca. Westchnęłam.
- W porządku. Zaraz będę.- Rozłączyłam się.
- Tata?- zgadł Edward. Podczas mojej rozmowy zdąży się pozbierać i ukryć swoje emocje za wyćwiczoną maską.
- Tak. Chyba muszę wracać.- Musiał usłyszeć smutek w moim głosie, ale nie chciałam tego ukrywać.
- Odprowadzę Cię- skierował się w stronę z której przyszliśmy.
- Ale...- chciałam zaprotestować
- Nie bój się. Obiecałem, że dziś porozmawiamy i dotrzymam słowa.- Uśmiechnął się, ale nie był to prawdziwy uśmiech. Jego oczy cały czas sprawiały wrażenia martwych.
- Chodźmy.- Odwrócił się nie spoglądając już na mnie i ruszył w stronę domu.
Nie wiedziałam co mogłabym zrobić poza podążeniem za nim. Niestety.